Darłowskie przemyślenia

Od lat korciło mnie Darłowo.

TUTAJ ZDJĘCIA .

Senne miasteczko, z nieco więcej niż 14 tysiącami mieszkańców, położone „w czubku” trójkąta Słupsk-Darłowo-Koszalin. Nad morzem, nad rzeką Wieprzą… Dzisiaj głównie sezonowa baza dla tłumów turystów przyjeżdżających nad Bałtyk, na świeżą rybkę, czy pod żagle. Większość nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ważne było Darłowo przed 500 laty.

A ważne było niezmiernie. Przecież wspominając Darłowo – automatycznie na myśl przychodzi książę Eryk Pomorski Gryfita.

Właściwie to powinnam napisać – Bogusław, i zamiast „książę” – „król”. Rządził przecież czas jakiś tak Danią, jak i Szwecją i Norwegią.

Jako król Norwegii w latach 1389-1442 rządził pod imieniem Eryk III, na duńskim tronie, w latach 1396-1439, przeszedł do historii jako Eryk VII), zaś w Szwecji, którą rządził w latach 1396-1434/1435-1439 znany jest (i nielubiany) jako Eryk XIII. W końcu nam, w Polsce zapisał się historycznie jako Eryk I, książę słupski i stargardzki  (w latach 1449-1459).

A co z latami między 1439 a 1449?

Ano, Pan ten aktywnie działał na rzecz (powiedzmy nieco poetycko) dbałości o prawidłowy strumień opłat żeglugowych na Bałtyku.

Siedział w Visby na Gotlandii i łupił każdego, kto owych opłat nie chciał (lub nie wiedział, że musi) uiścić. To właśnie do Eryka przylgnęło miano Ostatniego „Pirata” Bałtyku. Do tego stopnia, że przyćmił on zupełnie działalność Braci Witalijskich ze słynnym Klausem Störtebekerem

O Eryku rozpisywać się nie będę, bo jest (wciąż jest) osobą medialną i można przeczytać o nim sporo. Warto pamiętać, że był przyrodnim bratem Kaźka Słupskiego, i prawnukiem (jeśli dobrze obliczyłam) Kazimierza Wielkiego. To znacznie pomaga osadzić Księcia Pana w historii.

Spacerując po sennym dziś miasteczku, trudno oprzeć się wrażeniu, że nawet mieszkańcy nie zdają sobie sprawy ani z jakości ani z ciężaru gatunkowego historii miejsca.  😉 Zaaferowani własnymi sprawami, niekoniecznie też na co dzień zauważają piękno miejsca. Owszem, Darłowo potrzebuje kroci, by znów błyszczeć, ale wciąż przecież widać ślady hanzeatyckiej świetności. Tak, Darłowo było członkiem Hanzy!

Oczywiście będąc w Darłowie koniecznie należy zajrzeć do kaplicy Św. Gertrudy  Niesamowite wnętrze i równie niesłychana historia. Obchodząc kaplicę dokoła, warto wspomnieć o słynnym „niedźwiedziu morskim” jaki nawiedził Darłowo w roku 1497. Dzisiaj naukowcy zgodni są co do tego, że najprawdopodobniej było to tsunami. Cokolwiek o tym myśleć, wzmianki historyczne mówią o zniszczeniu portu w Darłówku. Zaś legenda (czy tylko legenda?) mówi, że trzy statki zostały siłą szalejących fal wyrzucone na ląd. Jeden z nich – żywioł wyniósł aż na wzgórze Kopa, w pobliże dzisiejszej kaplicy. Oczywiście na statku znajdowała się księżniczka Gertruda, która runąwszy na kolana przemodliła cały „lot” statku i oczywiście szczęśliwie i bez szwanku przeżyła lądowanie. Jako, że przeżyła, to z radości ufundowała obecną kaplicę 🙂 kocham te legendy!

Kaplica widoczna jest na słynnej mapie Eilhardusa Lubinusa. Warto pamiętać, że Lubinus (Eilert Lübben) ową rewelacyjną mapę stworzył na zamówienie księcia szczecińskiego, Filipa II Pobożnego, w latach 1610-1618. Mapa jest rewelacyjna i wzbudza we mnie od lat te same ciepłe uczucia co i mapa Świętej Warmii Fryderyka Enderscha. (N.B. w takich momentach rozumiem kolekcjonerów, gotowych oddać fortunę za bezcenne druki!).

Mapa Lubinusa jest bezcenna bowiem żeby pozbierać dane geograficzne do niej, autor podróżował po całym księstwie. I dzięki temu mamy na mapie na przykład Łebę, Słupsk, Kołbacz, czy właśnie Darłowo z kaplicą Św. Gertrudy. Mapa powstała w skali 1:235000, i wydana została w wyjątkowym jak na owe czasy formacie: 2,21 x 1,25 m.

A wracając do kaplicy, oczywiście po wojnie nieomal doprowadzono do utraty obiektu. Jak to miało (i niestety nierzadko wciąż ma) miejsce wszędzie na Ziemiach Wyzyskanych. Niemalże zaprzepaszczono dziedzictwo zastane, otrzymane w spadku po przeszłości… Na szczęście w latach 90-tych erygowano parafię. A co za tym idzie przeprowadzono remont i renowację. Odkryto przy sposobności świetne polichromie.

Koniecznie należy odwiedzić kaplicę! ale do Darłowa najlepiej jechać jesienią czy nawet zimą! Jest wtedy pusto i urokliwie.

Nie wiem nawet dlaczego, właśnie w Darłowie – pierwsza myśl, (po oczywiście myśli o Eryku) jaka przychodzi do głowy, to myśl o Filipie Angielskiej (Lancaster), pierwszej żonie króla, „pirata” i księcia.

Nigdy nie była w Darłowie, ale trudno się pozbyć wrażenia jej obecności. I nie można zapomnieć o tej Pani, spacerując uliczkami starego Darłowa. Była ciekawą postacią. Urodziła się w roku 1394 w zamku Peterborough (okręg Cambridgeshire – Wschodnia Anglia). Była córką znanego nam (z Malborka i z Gdańska) Henryka Bolingbroke, księcia Lancaster (w roku 1399 został  królem Anglii i do historii przeszedł ostatecznie jako Henryk IV). Już kiedy miała niespełna 6 lat, jej ojciec porozumiał się z królową Małgorzatą Duńską w sprawie jej małżeństwa. Miała poślubić Eryka (naszego Eryka) adoptowanego syna królowej. W czasie niepokojów hanzeatycko-angielskich – było to niezwykle ciekawe posunięcie. Zbliżało Anglię i Unię Kalmarską.  Filipa rządziła Szwecją, była regentką Danii i Norwegii. Zmarła w 1430 roku i pochowana została w Vadstenie. Tej samej, w której w roku 1384, ustanowiono klasztor, w którym przeoryszą została córka Brygidy Szwedzkiej (obecnie patronki Europy). Ale Filipa znana jest przede wszystkim z tego, że bodaj jako pierwsza w historii matrymoniów poszła do ślubu w bieli.

Inna postać, jaka gdzieś kołacze w pamięci, to Hans von Massow. Ten, którego takim sentymentem darzyła Zofia, pani darłowska. TUTAJ ciekawy artykuł o niej.  Kamienica Hansa (czy Jana, jak chcą inni) stoi u zbiegu ulic Powstańców Warszawskich (kto nadaje takie bezsensowne nazwy ulicom miast o tak bogatej historii?) i Morskiej, i jest w stanie daleko odbiegającym od dawnej świetności. Jak chce legenda, oczywiście i tutaj znajdowały się lochy. Miały jakoby prowadzić od kamienicy do zamku.  Tak sobie pomyślałam, żę gdyby tak wszędzie gdzie mówią legendy, faktycznie były lochy, to już dawno nam by się ta Polska zapadła pod ziemię. I nie mówię tu wcale o wstydzie za realia, czy rządzących.

Śladów dawnej świetności Darłowa można też szukać u zbiegu ulic Powst. Warszawskich i Rynkowej. Mam na myśli kamienicę Hemptenmacherów. Od razu jakoś przyszli mi na myśl Budenbrookowie Manna. TUTAJ artykuł sprzed lat.  Niestety, w zeszłym roku, kiedy byłam w Darłowie, nic się nie zmieniło.  Kamienica zaniedbana i obdarta z farby. Zaiste przychodzi na myśl celowe zaniedbanie, i co najmniej zła wola.

Nie wspomniałam nawet słowem o zakochanym w Darłowie dyrektorze Muzeum na darłowskim Zamku; nie wspomniałam też o militarnej historii Darłowa. TUTAJ można sobie co nieco o niej poczytać,

I tak to można sobie podumać spacerując po urokliwym Darłowie. Królewskie Miasto Darłowo to zdecydowanie miejsce na parę dni. I na spokojne smakowanie historii tej bliższej i tej dalszej.

Bez względu na krytykę zaniedbań, Darłowo jest i pozostanie moim jednym z ulubionych miejsc na mapie kraju.

4 Comments

  1. A dla mnie Darłowo to przede wszystkim latarnia morska, jedna z moich ulubionych 🙂 Zaś co do historii, to polecam książkę sensacyjną szczecińskiego autora Leszka Hermana pt. „Latarnia umarłych” – wartka akcja, ale i opisy historyczne związane z Darłowem.

    Polubienie

      1. To jeszcze dopowiem – warto zacząć od „Sedinum” – pierwszej książki autora, w której główną rolę gra Szczecin 🙂

        Polubienie

Dodaj komentarz