No, to byłam na szkoleniu w Wiadomym Zamku. Wszyscy bowiem żyją spodziewanym otwarciem tak kościoła Najświętszej Maryi Panny na Zamku Wysokim jak i Kaplicy Św. Anny. Szkolenie dotyczyło właśnie tych dwóch wyjątkowych dla Zakonu wnętrz.
Otwarcie – po niemal dwuletnich pracach remontowych i restauracyjnych nastąpi w połowie kwietnia. TEGO kwietnia. A uświetni ją i niewątpliwie nada rangę poprzez swoją obecność sam Wielki Mistrz Zakonu.
Czy oba wnętrza wciąż są wyjątkowe? Czy zachowały po „liftingu” atmosferę, która jeszcze nie tak dawno wymuszała milczenie, i zadumę?
I tak i nie.
Tak, bo na szczęście – w kościele ustrzeżono się przed kiczem. Nie urządzono disneylandu (celowo użyłam małej litery).
Nie – bowiem zabito Atmosferę, Klimat, Zadumę i Milczenie.
Ale jest za to duże wnętrze, minimalistycznie odtworzone. Duża hala, w sam raz na masówki. I konferencje. I na dodatek jest to hala z fatalną akustyką… Fatalną, bo nie odtworzono holośników !! To taka maniera, żeby nie kopiować dawnych mistrzów dosłownie. Nie, bo nie. Ale na pocieszenie dodam, że w gdańskim Dworze Artusa akustyka jest jeszcze gorsza, bo i tam holośników nie odtworzono przy odbudowie wnętrza po zniszczeniach wojennych…
Dlaczego nie wzywa się akustyków do odtwarzania średniowiecznych wnętrz ?????? Dlaczego nie korzysta się z wiedzy Fachowców?????
A co z tą halą?
Jak to „halą” ??? Przecież to kościół. Kościół Najświętszej Maryi Panny. W dawnym domu Głównym Zakonu przecież…
Ano, kościołem to on teraz jest wyłącznie z nazwy i tradycji. Poprzez odbudowę, czy jak kto chce – restaurację, utracono Ducha Miejsca.
I to mimo, że prace wykonano z taktem, i naprawdę minimalistycznie. Udało się (co dzisiaj naprawdę trudne i niezmiernie rzadkie – vide Gdańsk i jego nowa architektura) nie przekroczyć tej cieniutkiej linii, jaka dzieli poprawnie wykonaną pracę od kiczu.
Tu kiczu nie ma, ale też nie ma klimatu.
Jest to po prostu bardzo poprawnie odrestaurowane wnętrze.
I tyle.
A Kaplica Św. Anny ?
Moje ulubione wnętrze Wiadomego Zamku. To tutaj zawsze pędziłam najpierw. Żeby w zadumie stanąć w przeciągu między południem a północą, na linii między wschodem a zachodem. Żeby nabrać energii na cały dzień „szlifowania bruku zamkowego”, żeby odetchnąć ciszą. Podniosłą ciszą. Żeby usłyszeć siebie.
A do tego od pewnego czasu (dwóch, czy czterech lat? nie pamiętam, ten czas tak szybko umyka…) – niewątpliwym magnesem stał się dzwon z Miłoradza. Z roku 1400. Z koroną i zawiesiem. Umieszczono go po zachodniej stronie kaplicy, na skromnym drewnianym podeście. Niemy, bo przecież bez serca, odzyskany tyle lat po wojnie. Piękny z charakterystyczną koroną. Robił wrażenie. Wiekiem. Urodą. Dźwiękiem – mimo ułomności. Lubiłam pukać palcem o płaszcz dzwonu, żeby usłyszeć dalekie echo dawnej świetności. W zawiesiu – gwóźdź, kuty, wbity do połowy, z delikatną pajęczynką kurzu wokoło.
I właściwie to głównie dla tego dzwonu pędziłam zawsze najpierw do kaplicy.
Po remoncie, po pracach restauracyjnych dzwon z Miłoradza stoi teraz na tarasie północnym nieopodal wejścia do kaplicy. Teraz nie pasuje do koncepcji (?). Do immaculaty w jaką zamieniono Kaplicę po restauracji… A więc stoi powtórnie niechciany.
A może znajdzie się jednak dla niego miejsce. Godne miejsce ! Może jednak nie wszystko stracone…
I to jedyny zgrzyt w odbiorze odrestaurowanej Kaplicy. Odrestaurowanej z pietyzmem, z taktem i smakiem..
Smutek milczącego dzwonu.
TUTAJ zdjęcia (robione na chybcika, bowiem opowieść Bernarda Jesionowskiego jak zwykle była zbyt ciekawa, by odchodzić dalej).