Zakopane obecnie raczej nie wzbudza ciepłych uczuć. Bardzo skomercjalizowane, na dodatek psute brzydką architekturą, straciło swoją „zakopiańskość”. Cóż ona oznacza, ta zakopiańskość? Tak jak wszędzie owa -kość, oznacza(ła) szacunek do tradycji. W bardzo szerokim tego słowa znaczeniu. Nikt nie wymaga żeby wciąż używać wozów drabiniastych, czy wychodków za domem, ale budowanie gmaszyska typu bunkier szklano betonowy w centrum historycznym dowodzi totalnego bezguścia i braku kultury. To niestety ma miejsce również w Gdańsku…
Ale dziś będzie o Zakopanem, jakie pamiętam z dzieciństwa. Z czasie kiedy moja matka kazdego ranka biegała rano ma nartach pod Reglami na 15 km. Kiedy podrzucała mnie do zakonnic, bo do plecaka już się nie mieściłam A na biegówkach jeszcze jej nie doganiałam. Akurat ja wspominam pobyt u zakonnic nieźle. Ale tym, którzy chcieliby poznać prawdę, o tym jak tam było naprawdę, polecam Drewniany Różaniec Natalii Rolleczek. Wstrząsające świadectwo życia za kulisami. Mnie to nie dotyczyło. Moja matka była znana. Nikt by mnie nie tknął…
Wracając do dzieciństwa. Mojego. Tutaj. Po każdym rejsie koniecznie było Zakopane. Tu były wszystkue matczyne wspomnienia z AK, z narciarskiej kadry narodowej, z treningów. Siłą rzeczy, czy chciałam czy nie, skazana byłam na biegówki od dziecka. I na góry. Nb. nie przepadam za biegówkami do dziś 😉 „ale bo ja leniwiec jestem”… A w górach nie byłam nigdy. Znaczy, raz w Dolinie Chochołowskiej, raz w Kościeliskiej, raz w Dolinie 5 Stawów (tylko dlatego że opiekowałam się grupą)… I co najważniejsze – mogę z tym żyć. Nie ciągnie mnie. Nigdy nie ciągnęło. Ale za tu, pod Tatrami, zawsze miałam mnóstwo znajomych mojej matki. Owe przybrane ciocue i wujków, którzy sprawiają że życie dziecka jest bogatsze i na pewno bardziej kolorowe.
A więc mój stosunek do Zakopanego kształtował się przez pryzmat osób wielkich i całkiem zwyczajnych, znanych, lub nie. Ale dla mnie wyjątkowych. Dziś wielu z nich odwiedzam niestety już tylko na Pęksowym Brzyzku.
Skoro ich nie ma, nie ma też i mojego Zakopanego. Normalne. Świat się zmienia. Czasem na lepsze, często na gorsze.
Parę miejsc wszakże nie zmieniło się absolutnie. Trwa w tym samym półmroku, wśród tego samego entourage’u.
Jedno, to Muzeum Tatrzańskie przy Krupówkach.
Mam wrażenie że czas się tam zatrzymał. Odkąd pamiętam, jest ta sama i tak samo zaaranżowana ekspozycja. Od zawsze niezmiennie – gabloty z plastycznymi mapami gór, w tym samym miejscu sali na piętrze. Flora i fauna Tatr – wzbudzająca zachwyt we wtedy dziecku, dziś zadumę w dorosłej osobie (fauna). I niezmiennie przywołuje wspomnienie jednego z przybranych wujków, ze spotkania z niedźwiedziem.
Lubię Muzeum Tatrzańskie. Zawsze tracę tam poczucie czasu. Zwiedzam, przywołując opowieść o ojca. Wciąż fascynuje mnie geologia podana jasno, przejrzyście, wręcz łopatologicznie. I fascynuje mnie jeszcze jedno. Niezmiennie. Od zawsze. Jak moja matka, patrząc na Tatry obojętnie z jakiej perspektywy, wiedziała który szczyt, która dolina, jaką nosi nazwę! Mnie przez całe 61 lat mojego życia udało się zapamiętać Giewont 😉 i to przypuszczam że wyłącznie przez ten krziz na Giewoncie, co prowadzi łon cie.
Innym moim miejscem serdecznym pośród zalewu zakopiańskiej komercji, jest Pęksowy Brzyzek. Jakże ja lubię tę ciszę pośród miasta. Ten inny (poza)świat. W tej ciszy wyraźnie słyszę „Józuś, po śtyry, i po osiem, co by my nie zamarzli”, „a dyć dziyfce, chciołbyk i to i to ciostecko”,
-„Adam, ty tu nie stoł!”
-” bede stoł”
-” bo co?”
– „bo jo to jo”
– „Cyli wielgie g….”
To akurat konwersacja jednego z przyjaciół mamy z Adamem Pachem, lokalnym poetą, kiedy ten wcisnął się bez kolejki w sklepie. Dziś adwersarze leżą na Pęksowym Brzyzku, nawet niedaleko siebie…
Inne miejsce wprost dzwoniące ciszą, spogladające malowanymi oczami świętych z obrazów – jest Stary Kościół na Pęksowym Brzyzku. Zawsze podziwiam kunszt budowniczych. Przypomina mi się jak cały oddział mojej matki kładł mszenie (wełnionkę) w domu swego dowódcy, kiedy ten wreszcie został uhonorowany przez państwo po latach prześladowań…
No proszę. Ileż ciepłych wspomnień sprowokowanych wizytą w niezmiennie niezmienionym muzeum.
Jeśli kiedykolwiek przyjdzie do tego muzeum „nowe”, to będzie to oznaczało koniec świata 😉 świata wspomnień.