Od Krakowa goście jadą…

To tytuł kanonu. Kanon… Nawet kiedyś to śpiewałam w chórze, uważając za absurd, i traktując wyłącznie w kategorii ćwiczenia głosu.

Kraków odbijał mi się czkawką całe życie. A to na murze wawelskim, gdzie w początkach XX wieku pojawiło się parę cegiełek z nazwiskami moich pra”ciotków”. A to w kościele Św. Andrzeja, związanym z historią rodzinną. A to znów na UJ, gdzie jednym z wykładowców był „jeden z nas”. Dyskusje i podziały – czy Piłsudski, czy Haller (podziały znów bardzo rodzinne i ocierające się o skandale towarzyskie). Bardzo mnie ta demonstracyjna krakowskość denerwowała. Oparłam się presji rodzinnej, i nie poszłam na UJ. „Musisz, to tradycja” – słyszałam. Wzbudzałam oburzenie powszechne, mając za nic uwielbienie dla Piwnicy Pod Baranami. Zdumienie wzbudzam do dziś, źle wyrażając się o Matejce, a także głosząc, że na Kazimierzu interesuje mnie wyłącznie kościół Św. Katarzyny 😉 W końcu jednak podjęłam bohaterską decyzję wzięcia byka za rogi, i ukończenia kursu po Krakowie, skoro go mam prawie genetycznie… Na szczęście spotkałam bardzo Mądrego Człowieka w osobie (niestety już nieżyjącego) profesora Michała Rożka, który mi to skutecznie wybił z głowy. Nic na siłę, no i ten kompletny brak szacunku dla Matejki 😀

Ale Kraków, nie tylko na poważnie, jawił mi się także w anegdotach rodzinnych. Jedna z nich do dziś funkcjonuje w skrócie, jako „bo se łozedracie”… Bez obaw – nie będzie obscenicznie. Nie będzie obraźliwie. Będzie wspomnieniowo, i w zachwycie. Bo wbrew mojemu racjonalnemu podejściu do tradycji, czy pewnych śmiesznostek krakowskich, wciąż jesterm prusko-krakowska.

Otóż…

Zburzono szpital Św. Ducha. Duchacy zresztą już wcześniej zostali rozwiązani, i budynki poszpitalne popadały w ruinę. Czasy dla Krakowa były ciekawe, żeby nie powiedzieć rewolucyjne. „Matejek” szalał w krytyce burzenia „przeszłości tak wtopionej w ducha Krakowa”, w rezultacie nawet zrzekł się honorowego obywatelstwa miasta. Nie pomogło. Szpital zniknął. Zyskano plac, i przestrzeń. I „wozduch”. Na wreszcie uwolnionej przestrzeni wybudowano teatr. Piękny neobarokowy budynek, zachwycający proporcjami. Wkrótce też teatr miejski stał się centrum życia artystycznego. Trudno zresztą, żeby tak się nie stało, skoro wśród dyrektorów były takie Postaci jak Tadeusz Pawlikowski, czy Józef Kotarbiński, i Ludwik Solski. Stanisław Wyspiański wystawiał w teatrze swoje dzieła, ale też wystawił w 1901 r. wszystkie części Dziadów Mickiewicza. Żeby zachować tradycję krakowskości – dodam że mimo, że Wyspiański kandydował na stanowisko dyrektora teatru, nigdy nim nie został. Teatr „promieniował” nowościami scenicznymi, także w sposobie przedstawień, bił rekordy kasowe. Nie mam zamiaru pisać monografii teatru, bo opracowań jest pod dostatkiem. Chcących detali odsyłam TUTAJ.

Do teatru Słowackiego (bo takie imię nosi nasz teatr miejski) się jeździło, w teatrze się bywało. Do teatru się wybierało i UBIERAŁO. Nigdy nie zaakceptuję stylu casual we foyer teatralnym…

Właściciele ziemscy, mieszczanie, studenci, panny służące, wszyscy bywali w teatrze Słowackiego.

Pewnego razu, na dzień przed premierą, Pani z Polnej wzięła swoją pannę pokojówkę do Krakowa w celu ukulturalnienia i uteatralnienia. Zatrzymała się w rodzinnym krakowskim lokum, Panna pokojówka paradowała po mieszkaniu w glorii gościa, obskakiwana przez krakowską panną służącą. Nazajutrz Babcia (bo to ona była ową Panią z Polnej), nakazała stosowny ubiór – i zaordynowała podwody do teatru. Babcia w loży, panna pokojówka na jaskółce.

Następnego dnia po premierze, Babcia z panną pokojówką wróciła do majątku. Panna pokojówka radośnie do zajęć, Babcia – chmurna czegoś, prosto do gabinetu. Zamknęła się w gabinecie i nie, nie zechciała zaszczycić wszystkich swoją obecnością przy kolacji. Ani też przy śniadaniu nazajutrz.

Sprawa wyjaśniła się, kiedy rezydent we dworze opowiedział co podsłuchał w kuchni w dniu powrotu „ukulturalnionej i uteatralnionej” pokojówki.

Otóż…

Zaraz po powrocie z Krakowa, wpadła ona do kuchni, tego niezwykłego forum wszelkich wieści w dworach, i dziś także pełniącej tę rolę w naszych domach. Tam, zgromadzona już była cała służba dworska, czekając na sprawozdanie z wielkiej wyprawy. Panna pokojówka wciąż ubrana „z miejska” zdawała właśnie relację z pobytu w Krakowie, kiedy ówże rezydent stanął w drzwiach.

„ojej, powiadam wam, cudne śliczne to jest takie, ze dech zapiero. Pałac oh=gromniasty wielgi! A kotary takie tam majo, co nawet naso pani ni mo! i potem staneła ja sobie na górze. Pani mówiła że będzie lepiej widać. Ano i było. Wesła za ty kotary tako paniusieńko i zaceła tajcyć. Tajcuwała tak piknie. Jedno nusko w gore, drugo nusko w góre. I ja sie zmartwila, coby jej sie co nie stalo. To i wychylila sie i krzyknela do nij, Paniusienko!!! nie tajcujta tak! bo se p..du łozedracie. Pani moja wezcies jej cos powiedzcie!” i tu panna pokojówka zawiesiła głos, po czym dodała: „Ale naso pani nawet sie nie odezwala”.

Nie wiem, co stało się z panną pokojówką, ani też jak długo Babcia dąsała się na nią za wstyd, o jakim długo rozprawiał Kraków. Wiem za to że dwór w Polnej nie istnieje, zburzony po wojnie w ramach urawniłowki, zburzono nawet stajnię u podnóża dworu. Nie istnieją nawet dokumenty parafialne, ani ławki kolatorskie, poniszczone podczas „unowocześniania” kościoła. Pozostał tylko grób księdza z czasów ambicji kulturalnych mojej Babci. I opowieści o Szalowej i Polnej, i o teatralnych wyprawach Babci, już bez pokojówki.

A na deser – zdjęcia jednego z moich ulubionych kościołów krakowskich. Św. Krzyża z cudnym sklepieniem i polichromiami. To ten kościół zaraz obok teatru, gdyby ktoś chciał sobie tam pomilczeć w zachwycie nad sakralną architekturą średniowiecza.

Kategorie:

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s