Jesień. Już bardziej banalnie nie można było zacząć. No a co ma być, skoro mamy 3 listopada? Przecież nie wiosna. A propos – do wiosny (dzisiaj) jest 139 dni. Wytrzymamy.
Dlaczego taki trochę, i dlaczego porządek? Bo tak – trzeba było zrobić kipisz w dokumentach. I w zapiskach. No i masz ci los, „wyskoczyła” mi Gosia.
Od długiego czasu zbieram się, żeby Ją wspomnieć. A dokładnie od 4 lat.
Wciąż mam Jej numer w telefonie. Nie wykreśliłam ze Znajomych na facebook-u. Na półce wciąż stoją książki: „oddać Gosi”, „Gosi notatki”. Wiadomo, rzetelne. Gosia była księgową. A więc jak się za coś brała, to rzetelnie właśnie i z całą odpowiedzialnością. Jak trzeba było informacji na temat nie całkiem ogarnięty, dzwoniło się do Gosi. Jak trzeba było znaleźć coś w książkach, a nie pamiętało się, w której i na której stronie – dzwoniło się do Gosi. Jak chciało się wagarów, milczenia, albo wręcz przeciwnie – dzwoniło się do Gosi. Gosia też dzwoniła. Z reguły z informacją, że tego a tego dnia ma czas. I niech sobie też czas znajdę. Bo będą kwiatki. Wpadała z laptopem i pokazywała swoje zdjęcia kwiatów. Z detalami. Bo była detalistkę. Doskonale potrafiła ocenić spotkanych na drodze… w życiu. A tego – jego – jednego nie umiała. Nie oceniła. Nie przejrzała. My tak, ale nas nie słuchała. A może za cicho mówiłyśmy? Nie miałyśmy odwagi nią wstrząsnąć porządnie. Ale, czy coś by to dało? Zresztą, kto z nas słucha głosu rozsądku, kiedy się jest zakochanym?
Pusto się zrobiło po śmierci Małgosi Hnatów. Była częścią Desantu Gdańskiego. Przez wiele lat jeździłyśmy na włóczęgi bezdrożami i drogami dawnych Prus, przygotowując się do kolejnych egzaminów na kolejne licencje, czy po prostu dla przyjemności wspólnego towarzystwa.
Małgosię poznałam na kursie przewodników terenowych po województwie pomorskim. Jak zwykle, w trójkę – Aga S. , Ewa H. i ja – siedziałyśmy razem, kiedy do sali weszła babeczka w nieokreślonym wieku, podeszła prosto do nas. Usiadła, powiedziała „cześć” i… została w naszym życiu do śmierci. Swojej. W czerwcu 2015 roku.
Miała ze mną jechać na wycieczkę. Tradycyjną wycieczkę ze Stowarzyszeniem Żuławy Gdańskie. Zamiast na Warmię – pojechała jednak do szpitala, i już stamtąd nie wróciła.
I tyle. Nie będę więcej pisała o Gosi, bo nasze kontakty raczej polegały na milczącej afirmacji niż na wylewnym komentarzu. Ale wciąż, po latach brakuje mi naszego milczenia przy stole. Milczenia na wspólny temat.