Muczki

Powyżej – nagranie całego poniższego tekstu – robię eksperymenty z gadanym blogiem 😉

 *    /    *

Na fejsbukowym profilu Pana Adama Wajraka, ostatnio rozgorzała dyskusja na temat Demokratycznego Psa Społecznego (DPS, tak go nazwał Pan Nogaś), jakiego spotkał w Szczebrzeszynie.

Okazało się jednak, że jest on (pies, nie Pan Wajrak) jak najbardziej Psem Prywatnie Osobistym. Tyle ze chodzi sobie – luzem, tu i ówdzie. Bo może. Bo to jego miasto…

I od razu sobie przypomniałam Mukiego…

Muki był skrzyżowaniem jamnika ze szczotką klozetową… Był rudy. Właściwie ryży. W tym najbardziej ryżym wariancie, jaki istnieje.

Muki chodził sobie po mieście. Kiedy chciał i jak chciał. Zaglądał do sklepów, do sanatoriów. Wizytował też restauracje i kawiarnie.

To było w czasach, kiedy ludzie byli dla siebie jeszcze uprzejmi, w górach i na jeziorach pozdrawiali się z uśmiechem. Muczkiego w miejscowości znali wszyscy. Nikt nie wrzeszczał, że wszedł do sklepu, nikt nie histeryzował, że właśnie usiadł w kawiarni czekając aż „spadnie” z jakiegoś talerzyka kawałek ciastka. Zawsze bowiem spadał. I nikt przez to nie zachorował na nic… Nawet na histerię.

Muki szczególnie lubił wpadać do Gwiazdy. Nie pamiętam, a może ona się nazywała Pod Gwiazdą. To już tyle lat. W każdym razie, to była dość popularna restauracja z  okropnie trzeszczącą i miejscami zapadającą się podłogą i zapachem piwa zza kontuaru… Pies wchodził do restauracji jak do siebie. Typował od razu, już w drzwiach, jakąś rodzinę z dziećmi i siadał nieopodal. Boki mu się zapadały i włączał się „wariant omdlenie”. Nie było takiej siły, żeby rodzina nie zareagowała na pisk dzieci: ojej, ale ten piesek jest głodny! On płacze!!

Tak! Muczki umiał pochlipywać. A skąd wiem? Znałam Właścicieli. Znałam też psa. Muczki bowiem miał dom. Był to dom kochający i bardzo dbający, tak o jego podniebienie jak i potrzeby duchowe. Ilość przytulasów i głasków, jakie otrzymywał w domu na fotelu (na kolanach Cioci Jany), spokojnie wystarczyłaby na ze sto takich piesełów.

Pewnego dnia Muki usiadł – zapadnięty, z włączonym trybem „omdlenie” i stosownym chlipnięciem – przy naszym stoliku. Uwielbiałam jak mnie Ojciec zabierał do Gwiazdy, bo ich kotlet schabowy był wielkości basenu olimpijskiego, a smak miał wprost niebiański…

No więc, Muczki zapadł się przy nas, pustym wzrokiem patrząc w przestrzeń. Ojciec pochylił się ku niemu i roześmiawszy się powiedział: Muki, idź do domu. Nie naciągaj nas. Pomyliłeś stolik. To my.

Pies ocknął się i spojrzał na Ojca. I nagle w psich oczach pojawiła się obraza. Śmiertelna obraza. Tak się nie kompromituje nikogo, nie przy ludziach i nie w taki obcesowy sposób!

Pies wstał i odwrócił się od nas. Tak właśnie musiał odchodzić z Raju Adam. „Ze spuszczoną głową, powoli…” Muczki sobie poszedł.

Przez najbliższy tydzień nie odezwał się do Ojca. Nawet ogonem nie merdnął na jego widok. A przecież Ojca uwielbiały zwierzęta, dzieciaki i staruszki.

W swojej obrazie Muki wytrzymał równo tydzień. W końcu Ojciec przekupił go wątróbką. Specjalnie zamówioną u naszego znajomego rzeźnika…

Ciekawa jestem – jak wczasowicze komentowali psa szwendającego się po mieście bez właściciela. Wtedy jednak nie było fejsbuka, a ludzie byli życzliwi.