Żuławskość

Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że Żuławy to (obok szeroko pojętych dawnych Prus Wschodnich) moje ulubione miejsce.

(A TUTAJ są zdjęcia)

Utarło się, że skoro tu jest płasko, to nie ma tu nic ciekawego. Że nie ma na czym oka zawiesić, że błoto, i że tu można tylko w kaloszach. A tymczasem to tereny o fascynującej historii, i wielu obliczach.

Jest to niezwykła i jedyna kraina w Polsce oraz jedna z niewielu w Europie, gdzie ludzie żyją i gospodarują na ziemi położonej powyżej i poniżej poziomu morza (w czasach PRLu nie wolno było mówić o depresji żuławskiej, więc wymyślano różne głupie nazwy). To ziemia stanowiąca dziedzictwo modelowe cywilizacji hydraulicznej z Niderlandów (jak to kiedyś opisał Kazimierz Cebulak). To zarazem otwarte muzeum hydrotechniki i otwarty, tzw. przezroczysty krajobraz (wg prof. Bogny Lipińskiej)

Żuławy to też kraina kościołów gotyckich, domów podcieniowych, wałów przeciwpowodziowych i cmentarzy mennonickich.

Sama nazwa tej krainy geograficznej – to ponoć spolonizowane pruskie słowo solov = wyspa, tak jak i po litewsku (sala). Są też głosy wywodzące nazwę od słowa żuł, czyli namuł, osad rzeczny. Jakie by nie było pochodzenie ich nazwy – Żuławy obejmują obszar przeszło tysiąc siedemset km² (1700 km2), z czego około 450 km² to tereny położone poniżej poziomu morza.

W ogromnym uproszczeniu można powiedzieć, że Żuławy położone są w trójkącie między Gdańskiem na zachodzie, a Elblągiem na wschodzie i śluzą w Białej Górze na południu.

Nasze depresje, są zarówno naturalne, jak i stworzone ręką ludzką. Dwie najgłębsze, to geograficzna w Raczkach Elbląskich około minus 1,8 m i dwumetrowa, powstała w wyniku osuszenia Zalewu Wiślanego wokół wsi Marzęcino. Ale mamy też nasze żuławskie Kilimandżaro, czyli wzniesienie o wysokości 14,6 m n.p.m., usytuowane w pobliżu Grabin-Zameczku. Od roku 2011 nosi nazwę Batorowy Ostaniec. A wymyślił tę nazwę Paweł Solarz, wtedy uczeń klasy 3 gimnazjum w Cedrach Małych.

Żuławy to też ścieżki rowerowe, i Pętla Żuławska, czyli trasa wodna o długości ponad 300 kilometrów.

Jako się rzekło, to tereny o fascynującej historii, nawarstwiającej się przez wieki.

Ale Żuławy to także, a może przede wszystkim, ludzie. W średniowieczu osiedlani tu przez krzyżaków, pozostawili nam układy przestrzenne wsi, około 30 zupełnie wyjątkowych kościołów gotyckich, groble i drogi. Od wieku XVI to osadnicy głównie z Niderlandów, ale też ze Szwajcarii, czy Niemiec, szukający tutaj warunków do życia. I ten okres znany jest w historii Żuław, jako osadnictwo mennonickie, czy jak się potem przyjęło – olęderskie.

Z tego czasu i wieków późniejszych – zachowały się rozłogi pół, także na szczęście jeszcze zabudowania gospodarskie a przede wszystkim gdzieniegdzie wspaniałe domy żuławskie, w tym także podcieniowe.

I tu należy obalić mit, jakoby każdy dom podcieniowy był domem mennonickim. Jak też i powtarzane często bajki jakoby ilość słupów podcienia świadczyła o ilości posiadanych łanów (łan flamandzki ≈ 16,7 do 17,5 ha). Owszem – większy podcień oznaczał zasobniejszą kieszeń, ale nic poza tym.

Zachowały się terpy (czyli specjalnie zbudowane „pagórki”, na których stawiano domy i gospodarstwa, dla ochrony przed powodzią. Polecam jednak angielską wersję wiki, bo polska coś nie bardzo poradziła sobie z zagadnieniem 😉 ),

A skąd się wzięli na Żuławach i kim byli mennonici? Właściwie to nie byli a są, bo przecież potomkowie „naszych” mennonitów mieszkają dziś w różnych zakątkach świata.

Nie czas tu i nie miejsce na wykład z historii, ale żeby poznać choć zarys odpowiedzi na to pytanie – warto odwiedzić Żuławski Park Historyczny – Muzeum Żuławskie w Nowym Dworze Gdańskim. Znajdziemy tu zarys historii anabaptystów niderlandzkich, ale i nieco historii samych Żuław.

Utarło się, że mennonici wywodzą się z Niderlandów, ale jest to tylko część prawdy. Owszem, mennonici przyjechali na Żuławy z Holandii, ale cały ruch wywodzi się ze Szwajcarii. To jeden z odłamów anabaptyzmu (anabaptyzm – to negacja chrztu niemowląt i małych dzieci i zastąpienie go świadomym chrztem dorosłych.

To w Zurychu w roku 1525 powstał oficjalnie kościół anabaptystów. Jego twórcy zapłacili życiem za bunt przeciw Kościołowi katolickiemu. Nowa wiara już zaledwie 5 lat po powstaniu była obecna w północno-zachodnich Niemczech i Holandii. Po licznych buntach i walkach, rozproszeni wyznawcy nowej wiary potrzebowali nowego przywódcy. Stał się nim były ksiądz katolicki z Fryzji – Menno Simons. I to właśnie Menno dał nazwę całemu ruchowi – mennonici. W głoszonej przez Menno doktrynie bardzo ważną rolę odgrywał pacyfizm, a zatem dosłowne traktowanie przykazania „nie zabijaj” – odmowa służby wojskowej czy walki.

W ogromnym skrócie – wyznawcy mennonityzmu zrezygnowali z urzędów, aby uniknąć pokus nadużyć, czy przemocy w sytuacji władzy człowieka nad człowiekiem. Jak już wspomniano – jednym z podstawowych założeń wiary mennonitów, wywodzących się przecież z nurtu anabaptystycznego stało się odrzucenie chrztu niemowląt i zastąpienie go chrztem dorosłych. Chrzest był tożsamy z przyjęciem do wspólnoty, ale nie bezwarunkowo i nie na zawsze. Można było zostać wykluczonym w razie nieprzestrzegania surowych zasad i norm społecznych i religijnych. Mennonici odrzucili też instytucję kapłaństwa

Jak mennonici trafili na Żuławy?

Po pierwsze uciekali przed prześladowaniami.

Po drugie – w Holandii brakowało ziemi pod uprawy, a na Żuławach po serii powodzi w latach 40 szesnastego wieku, potrzeba było fachowców, by ziemie przywrócić do użytku.

A więc czysty pragmatyzm, połączył się z tym, co dzisiaj nazywamy tolerancją religijną.

Tak pojawili się osadnicy „olęderscy” w delcie Wisły, stopniowo wędrując w górę rzeki aż do Warszawy.

Oprócz doskonałej znajomości radzenia sobie z trudną ziemią, przywieźli też rzemiosła – między innymi: pasamonictwo, jedwabnictwo, lniarstwo, zegarmistrzostwo, czy fajkarstwo.

Po rozbiorach – kiedy Żuławy znalazły się pod zaborem pruskim, wielu mennonitów emigrowało do dzisiejszej Ukrainy na zaproszenie Carycy Katarzyny II.

Stosunkowo niewielka społeczność menonicka, wywarła ogromny wpływ na tradycję regionu, na jego gospodarkę, i pozostawiła ogromne dziedzictwo, z którego wciąż nawet nieświadomie czerpiemy.

Często słychać, że mennonici nie stworzyli, a co za tym idzie – nie pozostawili żadnych śladów dziedzictwa materialnego. Ktoś, kto tak twierdzi nie zadał sobie trudu by dogłębnie poznać tak historię mennonitów na Żuławach, jak i samych Żuław…

Ślady dziedzictwa materialnego w dużej mierze zostały zniszczone w roku 1945, a także po nastaniu władztwa PRL-u, i niestety – już po upadku tzw. niesłusznej ideologii. Zresztą, „znikanie” Żuław trwa do dzisiaj, w braku konkretnych i skutecznych działań chroniących zabytki architektoniczne tych terenów. Polecam odwiedzić na przykład Steblewo, gdzie w majestacie prawa giną dwa świetne domy podcieniowe.

A wracając do spuścizny pomennonickiej – trudno czasem uwierzyć, że hodowla krów mlecznych, uprawa buraków cukrowych czy rzepaku na Żuławach, to też dziedzictwo mennonitów.

W wieku XVIII żyło ich tutaj ok. 13 tysięcy, czyli jakieś 3% populacji, tuż przed wychodźstwem do Rosji w końcu wieku.

Dzisiaj mennonici żuławscy, a raczej ich potomkowie – po II wojnie światowej mieszkający w Kanadzie, USA, Niemczech, Holandii, czy Ameryce Południowej – przyjeżdżają tu na sentymentalne wycieczki. Przyjeżdżają w odwiedziny do krainy przodków, poznać miejsce które im dało schronienie przed prześladowaniami religijnymi XVI wieku.

Otrzymali tu, w dawnych Prusach Polskich (czy jak kto woli Królewskich) wolność wyznania, i możliwość życia według swoich zasad, jakich nie mieli w swoich ojczyznach. I mimo że w Królestwie Polskim ich życie nie było usłane różami, na pewno mieli tu lepsze warunki do życia. Tworzyli te tereny do roku 1945, kiedy to zostali dosłownie zdmuchnięci przez wielką historię.

Na szczęście pozostawili po sobie ziemię wydartą wodzie, spuściznę w postaci rozłogu pól, gospodarstwa, a także wspomnienie o ludziach kochających pokój i spokój. Pozostały po nich także cmentarze.

A te, po latach dewastacji i zaniedbań – teraz są porządkowane, katalogowane i zdarza się, że odwiedzający potomkowie mennonitów żuławskich znajdują tu nagrobki przodków.

Jest tych cmentarzy „trochę”. Moim ulubionym jest ten w Stawcu. Ale to dlatego, że mam z nim związane bardzo wzruszające wspomnienie. Niewątpliwie jednak największym żuławskim cmentarzem mennonickim, jest cmentarz w Stogach, nieopodal Malborka.

Całość obejmuje obszar ponad 2,5 ha, i podzielony jest na 6 kwater. Znajduje się na nim 260 obramowanych grobów, 78 stel oraz innych nagrobków. Są też stele ze zlikwidowanego cmentarza w Lasowicach Wielkich.

Na nagrobkach menonickich znaleźć można wiele symboli, które dzisiaj bywają trudne do odcyfrowania. Trudne, bo my dzisiaj nie czytamy symboli. Tego nikt w szkole już nie uczy.

Jeśli będziecie Państwo odwiedzać cmentarze żuławskie – przyjrzyjcie się tym symbolom w szczytnicach steli. Znajdziecie zapewne bluszcz – symbolizujący odrodzenie, nieśmiertelność, czaszkę – symbolizującą śmierć, nieunikniony los, ale też możecie natknąć się na granat – jako symbol bogactwa, niebo, raj, a także na gwiazdy – symbolizujące niebo, zbawienie. Może nas zastanowić złamana róża – oznacza śmierć w kwiecie wieku, zaś makówka – to sen wieczny, a motyl – symbolizuje krótkie życie ludzkie w porównaniu z wiecznością, ale to też ulatująca do nieba dusza zmarłego, zaś pochodnia – oznacza zgasłe życie.

Na szczęście jest wielu Dzisiejszych Ludzi Żuław jest sporo takich, którzy odkrywają dziedzictwo takę mennonitów, starają się ratować znikającą niestety zabytkowe domy. Pośród domów żuławskich niewątpliwie wyróżniają się te z podcieniem. Dzisiaj należą już niestety do rzadkości, popadając w ruinę (wspomniałam wyżej steblewskie domy, które niedługo znikną z krajobrazu i będzie „po kłopocie”).

Toteż cieszy niezmiernie każdy uratowany dom podcieniowy. Mówi się, że na takie domy porywają się tylko szaleńcy, ale czyż nie na tym polega miłość? Są takie domy żuławskie, będące przykładami zabytków, które na szczęście mają szczęście do właścicieli. Dom z Wąsami w Orłowie, dom w Żuławkach, dom z początków XVIII wieku w Trutnowach, czy dom podcieniowy w Marynowach (w którym można spędzić noc, żeby poczuć atmosferę dostatniego życia żuławiaków przed 1945 rokiem).

Dzisiejsi Ludzie Żuław nie tylko starają się odtwarzać tradycje, smaki, czy zwyczaje. Organizują festiwale lokalnych smaków, wydają książki kucharskie, porządkują zaniedbane i zdewastowane po wojnie cmentarze. Tworzą lokalne społeczności starając się przekonać przybyszów, że Żuławy to miejsce fascynujące, dzięki niesłychanej przeźroczystości i otwartości krajobrazu a także wyjątkowym zabytkom sakralnym. Próbuje się także dzisiaj odtworzyć związki wałowe, będące podstawą życia na Żuławach od czasów krzyżackich, aż do roku 1945.

Na szczęście, coraz więcej jest lokalnych inicjatyw i miejsc gdzie „spotykają się historia, pasja i miłość do Żuław – krainy ręką Boga wygładzonej i żywiołowi wody wyrwanej”. To cytat ze strony internetowej Dawnej Wozowni w Miłoradzu. To ciekawe miejsce stworzyli Katarzyna i Jan Burchardt z pasji i przywiązania. Łatwo tam trafić, bo GPS bezbłędnie poprowadzi do Miłoradza. Lubię Kasię i Janka, i ich Dawną Wozownię. Bo to nie tylko fajni ludzie. Można się tam porwać się z motyką na kartofle, ale też posłuchać historii komanda roboczego Stalagu XXB Marienburg-Willenberg.

Wspomniałam o zupełnie wyjątkowych kościołach żuławskich. Są częścią dziedzictwa zakonu krzyżackiego w Prusach. I spokojnie – można podróżować po pruskich ziemiach dawnego państwa zakonnego – właśnie śladami kościołów.

Jednak całkiem niedaleko Gdańska (jakieś 25-30 minut jazdy), na Żuławach Gdańskich, w Krzywym Kole, mamy prawdziwy klejnot. Mały kościółek, pw. Znalezienia Krzyża Świętego w gotyckim „opakowaniu” zachował kompletne XVII-wieczne wyposażenie. Unikat, na pewno na Żuławach. Najbliższy taki kościół kojarzę w Szestnie. (Celowo nie wspominam tu drewnianego kościoła w Palczewie, bo to osobna historia i miejsce hipnotyzujące, zwłaszcza uroczy anioł chrzcielny. 😉 ).

Wnętrze kościoła krzywokolskiego zapiera dech w piersiach. Spod farby bowiem „wyszły”, dzięki konserwatorom, wspaniałe polichromie (kościół jest bowiem w trakcie konserwacji). Jedna z pań konserwatorek określiła malowidła, jako dobrej klasy malarstwo muzealne. W XVII wieku Gdańsk był właścicielem Żuław Steblewskich (Gdańskich), toteż świątynie otrzymywały wystrój godny patrona.

Zatem – precz z obiegową opinią o Żuławach – to jest piękna, a na dodatek bardzo ciekawa kraina.