Rzemiennym dyszlem za granicę – Mogilno

Od lat Mogilno stale mi „wyskakuje” po drodze, między Gnieznem a Strzelnem. No jest, i koniec. Skoro jest i to tak nachalnie – to w końcu trzeba było to zobaczyć na własne oko jedno i drugie, żeby się odczepiło. Mogilno, żeby się odczepiło, nie oko…

Nieoceniony internet dostarczył szybkiej informacji. I była ona na tyle ciekawa, że po prostu trzeba było tam zajrzeć.

UWAGA: Aby dotrzeć do Mogilna, należy skręcić z drogi nr 15 na drogę nr 254. Pod wzgórzem klasztornym znajduje się dość obszerny parking.

Pusty parking u podnóża wzniesienia klasztornego, i jezioro, o tej porze roku jeszcze zamarznięte, zimny wiatr wciskający się nawet w cholewki butów, i lekka mrzawka. Pomyślałam sobie, że tego miejsca to ja na pewno nie polubię.

Kościół oczywiście zamknięty na głucho. Dokoła żywej duszy. Normalnie – tradycja. Chciałam wracać do ciepłego auta i jechać dalej. Ale Mąż uparł się, żebyśmy obeszli budynek wokół, skoro już tu jesteśmy… No i – niech mi nikt nie mówi, że nie istnieje przeznaczenie. 😀

Otóż w kącie, za załomem budynku klasztornego siedziało dwóch mężczyzn i dłubało coś przy naprawie domofonu (czy innego ustrojstwa). Z naszej strony padło zwyczajowe „dzień dobry”, z ich strony jedno „dzień dobry” i jedno „szczęść Boże”. I od razu też pytanie, czy jesteśmy z daleka, i czy chcemy zobaczyć kościół i słynną kryptę… No PRZECIEŻ !!!!! Na takie dictum, Braciszek rzucił pracę, zapiął bluzę od dresu, nasunął na głowę kaptur i wskazał nam przejście przez sień klasztorną, prosto do kościoła.

Owszem, zaparło nam lekko dech, bo chyba nie spodziewaliśmy się czegoś tak pięknego na uboczu. No ale – czyż Chwalęcin, albo Krosno – nie są na uboczu???

Jednakże dopiero pod posadzką kościoła przyszedł czas na prawdziwie przysłowiowe „opadnięcie szczęki”, na zachwyt nad miejscem. Przemijanie było tam tak obecne, że aż parokrotnie spoglądałam za siebie, mając wrażenie, że jestem obserwowana. Krypta, ponoć jedna z takich trzech w Europie, jest wyjątkowa. Porównywana bywa z kryptą Św. Leonarda na Wawelu. Mogileńska jednak jest starsza, no i zachowała zdecydowanie więcej autentyczności. Ma też to, co trywialnie zwie się „atmosferą miejsca”. Chociaż może znacznie trafniej byłoby to nazwać – duchem (dosłownie: duchem) miejsca. Tego zdecydowanie już nie ma w wawelskim Leonardzie.

Brat, który tak serdecznie się nami zajął, z namaszczeniem dotknął ołtarza, przy którym sprawowano liturgię od XI wieku. „dotknijcie kamieni, poczujcie dłonie tych, co tu się modlili”, te słowa zabrzmiały w tym akurat miejscu zupełnie naturalnie. Dotknęliśmy. Nie jestem sentymentalna, ale następstwo wieków zawsze bardzo do mnie  przemawia. Tym bardziej, że po przeciwnej stronie ołtarza znajduje się nisza w murze z trumienką ojca Buseviusa zmarłego pod koniec XVII w… Z trudem oderwałam się od ołtarza, ale nasz serdeczny przewodnik miał niewiele czasu i chciał nam pokazać jak najwięcej, zanim wróci do swoich obowiązków. Obiecał, że nas potem zostawi w kościele na „zdjęciorobienie”. A więc już nas prowadził przez sklepiony kolebkowo korytarz do pomieszczenia ze sklepieniem wspartym na jednym masywnym filarze. Zdumiało nas świeże powietrze i brak zwyczajowego zapachu stęchlizny. Jakoś nie próbowaliśmy dociec takiego stanu rzeczy, z braku czasu i nadmiaru wrażeń, po prostu lokując to w kategorii oczywistych oczywistości 😉 Dane nam było za to przez chwilę podelektować się ciszą i półmrokiem miejsca. Pył z klepiska osiadł mi na butach i pozwolił na zrobienie zdjęć. Ja tam nie wiem, ale chyba tych butów nie powinnam czyścić, bo nie każdy może mieć pył z XI wieku na cholewkach 😉

Sam kościół jest ciekawą i uroczą mieszanką stylów i epok. No ale w końcu to nic nadzwyczajnego – tak było, i tak się historia „osadzała” na murach. Gotyk z barokiem pod rękę… Kiedyś takie stwierdzenie usłyszałam i bardzo mi się spodobało. Tutaj dodać trzeba jeszcze i romanizm. 😉

Praktyczne informacje też otrzymaliśmy – otóż, można zajechać do klasztoru Braci Kapucynów i przenocować. Ceny są bardziej niż zachęcające. Atmosfera serdeczna, a zapachy z kuchni łasuchom na pewno dają obietnicę raju na ziemi.

W załączeniu ZDJĘCIA – wraz z informacją praktyczną.

I ważna nauka od brata przewodnika – kiedy widzisz drzwi zamknięte, wciśnij się dziurką od klucza 😉

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s