U Kamedułów – znienacka i całkiem legalnie

„Ale tam weszła kobieta!!”, aż się zachłysnęłam oburzeniem, na widok kobiecej sylwetki znikającej w otwartych wrotach kościoła klasztornego na Srebrnej Górze*. Współwłaściciel winnicy Srebrna Góra, której gośćmi byliśmy, podszedł do bramy aby sprawdzić powód takiej zuchwałości. Zniknął za załomem murów, by już po chwili powrócić z radosną nowiną, że dzisiaj można wejść „na legalu”…

Zerknęłam na zegarek, mając świadomość dalszego planu dnia (ech, czemuż na winnicę zawsze mamy tak mało czasu…), machnęłam ręką.

„Idziemy”, zadecydowałam. I to bardziej z egoizmu, niż z troski o wzbogacenie doznań estetycznych moich podopiecznych. 😉

W końcu, tyle lat tutaj przyjeżdżałam, jeszcze z Tatą, przy każdej okazji pobytu w Polsce i odwiedzin u mojej Krakowskiej Babci… i nigdy, ale to przenigdy, nie dane mi było wejść w obręb murów, poza furtę (bo przecież zaglądanie przez dziurkę od klucza się nie liczy). Te dwanaście dni w roku, kiedy furta stoi otworem, jakoś nigdy dotąd mi się nie trafiło.

A warto zapamiętać które to dni i może zaplanować sobie pobyt w Krakowie choćby wyłącznie dla wizyty na Bielanach:

  1.  Wielkanoc
  2.  Poniedziałek Wielkanocny
  3.  N.M.P. Królowej Polski – 3 maja
  4.  Niedziela Zesłania Ducha Świętego
  5.  Poniedziałek po niedzieli Zesłania Ducha Świętego
  6.  Niedziela po 19 czerwca
  7.  2-ga niedziela lipca
  8.  4-ta niedziela lipca
  9.  1-sza niedziela sierpnia
  10.  Wniebowzięcie N.M.P. – 15 sierpnia
  11.  Narodzenie N.M.P. – 8 września
  12.  Boże Narodzenie – 25 grudnia

Tym razem najwyraźniej los puścił do mnie oko. Bo oto właśnie trwał, od kilkunastu godzin i teraz w pełnym słońcu, ósmy dzień września…

Dobrze, że nikt akurat nie stał w bramie, bo stratowałabym niczym stampede.

Znalezione obrazy dla zapytania stampede

Z wrażenia zapomniałam zrobić zdjęcie posadzki przy drzwiach do kościoła. A to tam przecież kazał się pochować Mikołaj Wolski, fundator tutejszego klasztoru. To jego portret (długo przypisywany Wenantemu z Subiaco – ale o nim potem…) można ujrzeć nad wejściem do kościoła.

W ogóle, zamiast robić zdjęć miliardy, stałam oniemiała z zachwytu. Wszyscy jakoś tak – oniemieliśmy z zachwytu i z radości niespodziewanej przygody, nagłego bonusu od losu.

A było na co patrzeć, było czym oczy cieszyć.

TUTAJ tylko byle jakie migawki komórką uchwycone. Ale już sobie obiecałam, że ja tu jeszcze wrócę!!!

*  Kameduli to zakon, utworzony w pierwszej połowie XI wieku przez Św. Romualda z Rawenny i pierwszy, który zaostrzył regułę Św. Benedykta. Jak można przeczytać w „Małej Regule” św. Romualda – zakonnicy mają się modlić i pracować fizycznie (ora et labora). Mają też obowiązek pokuty, a także mają żyć życiem pustelniczym. A więc milczą, osobno – każdy w swoim eremie. Zbierają się tylko na modlitwy, ale też na wspólnych posiłkach – kilka razy w roku. Acha, i nie jedzą mięsa.

Milczenie można przerwać tylko 3 razy w tygodniu, i tylko z ważnego powodu (przychodzi na myśl rewelacyjny film o innym zgromadzeniu zakonnym – Kartuzach – Wielka Cisza). A 40 dni przed Bożym Narodzeniem a także przed Wielką Nocą obowiązuje milczenie zupełne. Gra w szachy, czy rozmowa ze współbraćmi – to  luksus dostępny wyłącznie parę razy w roku… TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ ciekawe artykuły, pokazujące biegunowość realiów w jakich przyszło żyć zgromadzeniom klasztornym w XXI wieku.

Kamedułą był m.in. niejaki Wołodyjowski, znany wszystkim z kart sienkiewiczowskiego tasiemca, ale też i biograf Św. Wojciecha, Bruno z Kwerfurtu. Przypomina o nim krzyż w Giżycku, ustawiony nad jeziorem Niegocin. Historycy nie znaleźli żadnego potwierdzenia tezy, że to tutaj właśnie stracił życie, pchając się w głąb ziem uznawanych przez współczesnych mu za pruskie. Mimo tego jednak legenda się zakorzeniła i trwa w najlepsze 😉  zgodnie z powiedzeniem prof. Widackiego, że z legendą się nie walczy, legendę się opowiada… A tak na marginesie szaleństwa 21 wieku i całkiem przy sposobności, warto wybrać się do zespołu pokamedulskiego w Wigrach, uważanego za dopełnienie ślubów jasnogórskich Jana Kazimierza.

Ale wracając do Srebrnej Góry i tamtejszych zakonników…

Zgromadzenie Pustelników Kamedułów Góry Koronnej (do tej bowiem kongregacji należą eremici z krakowskich Bielan) zostało powołane w XVI wieku przez Pawła Justiniani. Ale dlaczego Monte Korona, skąd nazwa? Po śmierci Pawła, jego następca osadził nową kongregację nieopodal Perugii. Góra, jaką wybrał na erem otoczona była wzniesieniami przywodzącymi na myśl koronę. No i stąd nazwa: Góra Koronna. Od tego też nazwano nową kongregację. Do końca wieku XIX utworzono 37 eremów, zaś obecnie to tylko 9, w tym dwa w Polsce.

A skąd się wzięli bracia pustelnicy na Bielanach i czemu „Srebrna” Góra?

Jak można przeczytać we wszystkich opracowaniach historycznych na ten temat – fundatorem klasztoru bielańskiego był Mikołaj Wolski. Pochodził z Podhajec (dziś Ukraina). Pełnił szereg znakomitych funkcji (jak mawiali złośliwi, będąc faworytem królewskim, zawdzięczał je wszystkie przyjaźni Zygmunta III Wazy). I tak był najpierw miecznikiem koronnym i miecznikiem krakowskim, potem pełnił funkcję marszałka nadwornego koronnego, jeszcze później – funkcję marszałka wielkiego koronnego, Dzierżył 9 starostw (w tym warszawskie). Ciekawym był człowiekiem. Był „prototypem” przemysłowca – skupował kuźnice w swoich starostwach, wystawiał piece do odlewania dział, moździerzy, kul, kotłów i garnków, w jego „zakładach przemysłowych” wyrabiano blach, siekiery, łopaty, drut… Niestety nie zostawił spadkobiercy tego ogromnego potencjału przemysłowego (jakbyśmy dziś określili jego przedsięwzięcia). Jak wielu wtedy, tak i on parał się magią i alchemią. Na tzw. stare lata przyszło mu spoważnieć i w tym doszukiwać się można chęci fundacji zakonnej. Faktycznie, myśl o ulokowaniu zakonników reguły Św. Romualda w okolicach Krakowa, którego był obywatelem zrodziła się podczas posłowania do papieża Klemensa VIII (tego od „Piwy z Polski).

Jednak góra, którą jakoby sobie upodobali zakonnicy sprowadzeni z Włoch, nie należała do imć Mikołaja a do Pana Sebastiana Lubomirskiego (żonatego z Anną Branicką i jak się wydaje, twórcy potęgi Lubomirskich, tego, który kupił Wiśnicz od rodu Kmitów, et cetera, et cetera).

Z pozyskaniem góry dla zakonników wiąże się oczywiście legenda. Otóż ponoć została wyprawiona uczta, na której to (po iluśtam głębokich głębszych) podsunięto Lubomirskiemu (wcale nieskoremu do pozbycia się własności za darmo) do podpisu akt darowizny dla zakonników. Dokument ten był zarazem aktem współfundacji  klasztoru. A żeby imć Sebastian nie czuł się „ogołocony” – zebrano wszystkie srebrne naczynia użyte podczas uczty i podarowano mu je, zamknięte w pokaźnej skrzyni.

Historię klasztoru bielańskiego można przeczytać na ciekawej stronie Marzeny i Marka Florkowskich, autorów  wielu publikacji na temat kamedułów (polecam zakup ich opracowania pt. „Przewodnik po Eremie Ojców Kamedułów na krakowskich Bielanach”, na przykład podczas dni otwartej furty…).

Warto też sięgnąć do innego opisu (za Adam Małkiewicz „Twórczość Malarza-Kameduły O. Wenantego z Subiaco świetle najnowszych badań”):

W przeciwieństwie do Włoch, w Polsce pierwsze klasztory kamedulskie fundowali wysocy dostojnicy państwowi pochodzący z możnych rodzin, dysponujący  znacznymi środkami finansowymi i ceniący sobie zarówno religijny wymiar fundacji jak i propagandową rolę sztuki: na Bielanach (fundacja 1604) marszałek wielki koronny Mikołaj Wolski, w Rytwianach (fundacja 1617) wojewoda krakowski Jan Magnus Tęczyński. Ich wola zadecydowała, że wygląd nowych świątyń kamedulskich tylko w części odzwierciedla uchwały kapituły generalnej.  W wielkim kościele bielańskim (budowa od 1610) jedynie wschodnia część: prezbiterium z chórem zakonnym wydzielonym ołtarzem głównym i ujmujące je z obu stron kapitularz i zakrystia z ich przedsionkami realizują kamedulski program przestrzenny; szersza nawa z trzema parami kaplic połączonych przejściami, inspirowana jezuickim kościołem Gesu w Rzymie, i wykładana dwubarwnym kamieniem fasada z nieco później dodanymi dwiema wieżami są sprzeczne z ową pustelniczą prostotą.

Przed wyjściem z kościoła nie da rady nie zauważyć portretu Pana faworyta królewskiego – Mikołaja Wolskiego… (swoją drogą, rzadko kiedy ów „dziwny król” darzył kogokolwiek, poza swoją siostrą głębszymi względami). Często można usłyszeć, że portret ten wyszedł spod pędzla słynnego kameduły Venanzio di Subiaco, co jednak nie znalazło potwierdzenia w badaniach. Kim jednak był ów malarz, który został Kamedułą? Czas jakiś spędził właśnie na Bielanach, ale też i w  Rytwianach (zapraszamy do reflektarza 😀 jak mówi głos narratorki), gdzie był nawet przeorem. Teraz w Rytwianach mieści się m.in. hotel… Już sobie obiecałam, że KONIECZNIE muszę tam jechać. Na dodatek umieszczono w kompleksie pokamedulskim muzeum Czarnych Chmur. A ja przecież tak lubię Herbowych Buntowników !

Polecam wymieniony już wyżej, a niezmiernie ciekawy artykuł Adama Małkiewicza pt. Twórczość malarza-kameduły O. Wenantego z Subiaco w świetle najnowszych badań. Tam też jest mowa o przypisywanym właśnie Ojcu Wenantemu (a nie jak dotychczas Tomaszowi Dolabelli) portrecie Stanisława Tęczyńskiego.

I tak nagle, z czysto smakowej wycieczki do winnicy – zrobiła nam się ( a przynajmniej mi) wycieczka pełna znacznie głębszych doznań.

A o winie na Srebrnej Górze nie będę pisała. Bo mi nie wypada. Nie jestem znawcą wina, i pewnie nigdy nim nie zostanę. Ale – już nie niecierpię tego trunku tak bardzo jak to było kiedyś, i z pewnością już nie będę dosypywała do niego cukru. 😉

 

 

 

 

 

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s