Lubelskie refleksje

Bardzo chciałam zobaczyć Lublin.

A właściwie, to nie tyle miasto, ale słynną Kaplicę Trójcy Świętej. Od lat słyszałam słowa pełne zachwytu nad tym wnętrzem. A zdjęcia nie oddają piękna, jak mi powiedziano. „Powiedziano mi i miano” rację. Gdybym mogła, spędziłabym tam cały dzień i obfotografowałabym kaplicę milimetr po milimetrze. Włącznie z podpisami historycznych wandali. A wśród nich tego, który uwiecznił swoją obecność podczas uchwalania aktu znanego w historii jako Unia Lubelska.

Całość wnętrza architektonicznie, przez moment, mimowolnie, słusznie, czy nie – kieruje myśli na krakowski kościół Świętego Krzyża. Lubelskie polichromie fundacji króla Jagiełły (Jogajły, co to Panu Bogu świeczkę, a Diabłu ogarek zapalał), są wyjątkowej klasy. Między nimi, przedstawienie króla z zarostem, wzbudzające takie samo zdziwienie, jak podobny portret doktora Kopernika. Właściwie to fragment po fragmencie, wszystkie przedstawienia świętych patronów  i orędowników wymagałyby osobnego komentarza. Dla chcących poznać wszystkie postaci i przedstawienia na szczęście są karty z opisami.

Na zachwyt, fotografowanie, zrozumienie i kontemplację znaczenia Kaplicy muzeum przeznaczyło tylko 30 minut. Można to zrozumieć latem, kiedy grupy turystów niemal depczą sobie po piętach. Ale zimą, kiedy ruch jest mały, można by pomyśleć o przedłużeniu czasu na zachwyt. Bo jednak potrzeba nieco, żeby zejść na przysłowiową ziemię po pierwszym zachwycie, ogarniającym już w progu pomieszczenia.  To jedno z tych miejsc , gdzie nagle zdajemy sobie sprawę z tego, że w zachwycie gadamy do siebie. Przy sposobności zastanawia współczesna ingerencja w historyczne wnętrze i zachowanie pań pilnujących, bądź co bądź, wnętrze sakralne. Fasadowość zachowań widać także tutaj. Dzielnie zniosłam komentarze i objaśnienia, a także beztroskie rechotanie podczas rozmów prywatnych „międzywystawowych”. Po prostu schowałam się za obiektywem aparatu i zastosowałam zasadę „kuferek se zamykoj, przeora sie słuchoj, a swoje se myśl”.

Sam zamek, jak kiedyś usłyszałam gdzieś jego charakterystykę, „wygląd ma bardzo disneyowski, może też i trochę kosmiczny”. I dużo w tym prawdy. Zresztą budynek jest wcale nie historyczny. TUTAJ można znaleźć garść informacji o zamku. Ale w końcu mówi się, że to wnętrze się liczy. A to prezentuje się ciekawie. Bardzo interesująco zaaranżowano dział archeologiczny. Marzy się taka ekspozycja w moim ulubionym Muzeum Archeologicznym w Gdańsku (aczkolwiek ja ich i tak lubię niemal bezkrytycznie, a ich ekspozycje mi się po prostu podobają i już). Warto zwiedzić też dział poświęcony sztuce ludowej regionu, bo to arcyciekawa podróż w folklor, niejednokrotnie ginący w innych częściach kraju.

Ale Lublin to przecież nie sam zamek. Może w ogóle to nie zamek. To przede wszystkim Stare Miasto.

Lubelskie Stare Miasto ma ogromny tzw. potencjał. Potencjał wszelki: architektoniczny, historyczny, kulinarny. Zachowało wspomnienie miasta królewskiego, tchnie dawną świetnością. Ma w sobie snobizm zachodu, a duszę wschodnią. Ma poza tym coś ze świetności Pragi, z uroczej, a wyłącznie krakowskiej „zapyziałośći” mieszczańskiej, z atmosfery Starego Miasta w Warszawie, z bałaganu żydowskiego krakowskiego Kazimierza.

Ale potrzebuje potężnych nakładów, by stało się czystą perełką klasy europejskiej. I to potrzeba tutaj funduszy zewnętrznych z pominięciem lokalnych dziwnych przetargów, ofert i pensji dla ekspertów. Uroda i urok miasta (starego miasta) aż prosi się o założenie nowej „sukienki” na fasady. Szczególnie przy ul. Grodzkiej, która powinna być wizytówką. A nie jest. Wystarczy spojrzeć na kamienicę z tabliczką „grozi zawaleniem”. Czy wystarczy czasu na uratowanie kawałka historii ?

Zwiedzanie, jak każdy przewodnik, zaczęłam od informacji turystycznej przy Jezuickiej 1. Miło, i bardzo kompetentnie. Można wypożyczyć rower (nie pytałam o cenę). Mają tu ciekawą propozycję dla jednodniowych Zwiedzaczy: Lublin w jeden dzień. TUTAJ

A dla turysty niepokornego – polecam dobrze zrobioną aplikację na telefon. TUTAJ.

Poza tym:

  • w kościele dominikańskim praca wre. Ponoć zakończenie prac ma nastąpić do rozpoczęcia sezonu turystycznego 2018 roku. Warto odwiedzić ! Ołtarz, a za nim Kaplica Tyszkiewiczów, czy krużganki, nie wspominając o skarbcu – robią wrażenie nawet w czasie remontu.
  • archikatedra ze swoją Zakrystią Akustyczną wymaga czasu na spokojne oswojenie się z przepychem miejsca i historią fundacji. To także powolne smakowanie miejsca z jego ciekawostkami, jak na przykład krypty, czy historia krucyfiksu trybunalskiego.
  • ciekawa trasa – śladami znanych lublinian, pozwoli może spojrzeć innym okiem na Klonowica, który tak nudził w obowiązkowych lekturach swoim Flisem

Jest w Lublinie wiele miejsc, i ciekawostek wartych choćby jednego zdjęcia.

Nawet Trasa Podziemna, aczkolwiek bardzo uboga w tzw. atrakcje, pozwala zrozumieć skalę niegdysiejszego miasta królewskiego Korony Królewskiej. Trasa ma około 300 metrów długości (raczej 200-parę) i zaczyna się w budynku Trybunały, a kończy się na Placu po Farze. Samo przejście nie jest jakąś wyjątkową atrakcją. Może dlatego, że sama trasa wciąż jest jeszcze bardzo surowa. Nie zmienią tego makiety miasta. Zmienić mogą to artefakty, umieszczone tu i ówdzie na trasie. Bo sam zamysł jest ciekawy. Trasa Podziemna, to nic innego, jak piwnice – z których część została połączona, dając wrażenie podziemnego korytarza. Piwnice pochodzą z końca XVI wieku i mają parę kondygnacji. Sklepienia zostały specjalnie wzmocnione, tak by „udźwignąć” ciężar ruchu kołowego ponad nimi. Całość (?) została udostępniona do zwiedzania w roku 2006. I cieszy się sporym zainteresowaniem. Czego doświadczyłam nawet w chłodne styczniowe popołudnie, kiedy to przy schodach prowadzących do podziemi, utworzyła się spora kolejka chętnych. Wszyscy przecież lubimy (choć nie wszyscy się do tego przyznają)  opowieści o lochach prowadzących gdzieś-tam. Mam nadzieję, że niedługo trasa zostanie wzbogacona o może repliki, a może oryginały znalezisk z rynku, czy też z obszaru całego Lublina. To z pewnością uatrakcyjniłoby zwiedzanie. I nie mam tu na myśli bogactwo Podziemi Rynku w Krakowie. Nie ma tu nawet na coś takiego miejsca. Ot, parę gablot z plombami kupieckimi, czy z wzorcem miar, i pieniądza, paroma narzędziami np szewskimi, i tym podobne.

Zmotoryzowanym polecam Parking Pod Zamkiem, przy Alei Unii Lubelskiej. Cena 3 złotych za niemal cały dzień parkowania, to naprawdę niewiele.

Głodnym polecam pizzę (bleeeee, nie lubię pizzy tak w ogóle, ale ta była smaczna, na cieniutkim cieście) w Pizzerii Rynek 5.

Polecam też znakomity krem z kalafiora i pyszną kawę w restauracji Sielsko Anielsko (też w Rynku). Tu wszakże pod warunkiem że komuś nie przeszkadza (głośna) Polska muzyka (ja nie lubię, więc było to traumatyczne przeżycie akustyczne 😏).

Podsumowując – Lublin nadaje się do smakowania, pod każdym względem. Wrażenie zapyziałości jakie nam towarzyszy absolutnie nie umniejsza uroku miasta, ani go nie deprecjonuje. Wprost przeciwnie. Dodaje mu uroku. Ludzie są bardzo serdeczni, i tutaj naprawdę niemal każdy chyba zna maksymę, że uśmiech to jak promień słońca.

A więc polecam Lublin o każdej porze roku.

TUTAJ i TUTAJ nieco zdjęć z krótkiej wizyty…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s