Kartuzy od dziecka kojarzyły mi się z wakacjami i wagarami. Jak tylko byliśmy w kraju, Ojciec zrywał mnie z łóżka skoro-świt, i gonił do kuchni robić kanapki. Trzeba było je dobrze zawinąć w papier, a potem można było spokojnie nawet na nich siedzieć. Oczywiście – w razie braku innego siedziska. Matka zachodziła w głowę, dlaczego na spodniach zawsze miewam tłuste plamy. Mnie to nie przeszkadzało. W końcu nikt się nie ogląda od rufy. Takie poranne wagarowe Kartuzy – to zawsze było niezmiennie jedno miejsce. Kościół poklasztorny zakonu kartuzów. Od drzwi musiałam milczeć. Kartuzi to przecież milczący mnisi. I o dziwo to milczenie przychodziło mi łatwo, bo kościół poklasztorny to zbiór arcyciekawych detali. Począwszy od zakrystii, przez którą się wchodzi, a skończywszy na wahadle z postacią anioła zapamiętale, i z charakterystycznym pstryknięciem, machającym kosą.
A więc – jeśli Kaszuby, to koniecznie Kartuzy.
Zakon, który dał miastu nazwę, do dzisiaj pozostaje jednym z najbardziej „tajemniczych” zgromadzeń zakonnych. A na pewno Powstał w wieku XI na fali reform życia monastycznego. Wśród „Ojców Założycieli” wymienia się jednym tchem Św. Brunona, czy Św. Hugona z Grenoble.
Właściwie na naszych terenach jeszcze jedna osoba (co najmniej jedna) powinna być tym jednym tchem wymieniana. To Jan z Rusocina, czy jak kto woli Różęcina, a potem Johannes Thiergart (ponoć pełniący zaszczytne stanowisko szafarza malborskiego). Pierwszy miał sprowadzić zakon o ostrej regule i darować im ziemię pod klasztor, w ramach ekspiacji za grzech, którym było ponoć zabójstwo niejakiego Szefke czy Sowki (?). Właściwie odwrotnie – bo według reguły wypracowanej przez Św. Brunona z Kolonii, najpierw musiała być darowana ziemia, wybudowany klasztor i kościół, a potem można było sprowadzić zakonników.
Nie będę tu opisywała opisywała całego trybu fundacji, bo to można znaleźć w sieci. Można też znaleźć całą historię kaszubskiej kartuzji. Każdemu, kto zainteresowany jest życiem zakonnym milczących mnichów, polecam serdecznie film Wielka Cisza. To prawie trzygodzinny, właściwie dokument. Albo raczej studium twarzy, rąk, odgłosów codziennego klasztornego życia, stukoty stóp, czy wreszcie studium kapelusza. Bardzo ważny jest kapelusz, troszkę rezonujący pileusem.
Znawcy trunków zapewne od razu skojarzą nazwę zakonu ze słynnymi likierami Chartreuse. Żółtym i zielonym. A jeszcze inni – ze słynną swego czasu wodą kolońską 4711.
Jak już obejrzymy film, popijemy likierem, skropimy się wodą kolońską – zapraszam do obejrzenia zdjęć, jakie zrobiłam podczas wizyty. Kajam się, robione komórką… Po prostu zapomniałam aparatu.